Colin Farrell mistrzowska rola. Świetne pomysły i zabiegi artystyczne. A jednak czułem lekki niedosyt na koniec.
co masz namysli mowiac "swietne pomysly i zabiegi artystyczne" o aktorstwie Farrell'a ? Po dałbyś konkrente momenty ? jestem po seansie, jak zrozumiec/zinterpretowac tak wysoką ocene 9,0 Collina za jego role ?
Też miałam takie poczucie niedosytu. Myślę, że chodzi o to, jak rozkłada się akcja i napięcie. Na koniec to się dynamizuje (gdy dowiadujemy się, jaką rolę miał każdy; jak wyglądały fakty) i ucina.
ale to chyba działa tylko na plus tego filmu. niedosyt zostaje więc o filmie się jeszcze się myśli jakiś czas po jego obejrzeniu :)
@Hela92
Uwaga spojler
Przecież dlatego w jednej z ostatnich scen, Fletcher przedstawiając swój scenariusz w Miramax Films mówi coś w stylu: "I tu jest miejsce na sequel" Dla mnie było to mrugnięcie Ritchiego w stronę widzów, którzy odczuwali niedosyt. (jak i ja :) )
Na koniec "Rock'n'Rolla" Ritchie również tak mrugnął do widzów, a sequela ani widu ani słychu.
Taaaak, się trochę za wolno rozkręca i za bardzo bawi tą formą. Te porównania filmowe, że w takim, a takim kadrze, to zwłaszcza na początek było za dużo.
ten flm to taki Ritchie wieku średniego.
Zabrakło trochę energii Rock'n'rolli, nieprzewidywalności Porachunków, emocji i komedii z Przekrętu, nie ma bohatera jak w Sherlocku - i zgadzam się, że najlepszy był Colin, ale było go za mało. Charlie gadający przez cały film z Hugh to niespecjalnie sympatyczne typki. Scenariusz jest precyzyjny i fajnie się wszystko łączy, ale trochę za mało angażuje. Muzyka i reżyseria scen akcji też średnie jak na Guya.
A oddanie koncepcji 'bycia dżentelmenem" lepiej uchwycił Matthew Vaughn w Kingsmanie.