Turczynka, Nigeryjczyk, Rosjanin, Chińczyk, Hiszpan. Różne narodowości, różne historie, a jednak wszyscy onie spotykają się w jednym miejscu. Londyn. Kocioł etniczny. Tu każdy może się skryć, choćby na chwilę. To azyl lub tylko chwilowa przechowalnia. Wszystkich bohaterów filmu Frearsa łączy jedno: są obcy w wielkim mieście. Uciekają przed demonami z przeszłości, marzą o wspaniałej przyszłości. Tymczasem jednak żyją niewidzialni, bez twarzy, tożsamości, bez życia. Jednak człowiek potrzebuje innych ludzi, bliskości... choćby po to, by się wzbogacić. Obcy zbliżają się do siebie, rozpoznają wzajemnie i choćby na chwilę zapominają o własnych dramatach zamknięci w kokonie ułudy.
"Niewidoczni" to interesujący obraz emigrantów, tych legalnych jak i nielegalnych. Frears powoli odsłania przed widzami głębie samotności, delikatnie snuje opowieść o uczuciu łączącym dwójkę bohaterów. Nie jest to może film rewelacyjny. W zasadzie nie daje nic nowego. Jednak sami bohaterowie i ich dramaty są na tyle dobrze pokazane, że ogląda się to z uwagą. Jest to dobre kino, choć Frears ma na swoim koncie lepsze filmy.