Po prostu razem/film/Po+prostu+razem-2007-3350832007
pressbook
Inne
O filmie
Teraz jesteś dla mnie tylko małym chłopcem, podobnym do stu tysięcy małych chłopców. Nie potrzebuję ciebie. I ty mnie nie potrzebujesz. Jestem dla ciebie tylko lisem, podobnym do stu tysięcy innych lisów. Lecz jeżeli mnie oswoisz, będziemy się nawzajem potrzebować. Będziesz dla mnie jedyny na świecie. I ja będę dla ciebie jedyny na świecie. Antoine de Saint-Exupéry "Mały Książę" Te słowa Lisa tłumaczącego Małemu Księciu, na czym polega istota przyjaźni, to motto nowego filmu Claude?a Berri?ego Po prostu razem. Filmu o ludziach, których chciałoby się spotkać i pokochać. Claude Berri przeniósł na ekran bestsellerową powieść Anny Gavaldy. Książkę francuskiej pisarki w samej Francji kupiło ponad siedemset tysięcy osób. Dziś jest czytana w 32 krajach. A w niemieckim wydaniu opatrzono ją banderolą z napisem: "Świat Amelii". Rzeczywiście nad filmem unosi się duch Amelii - niezwykłej dziewczyny, która potrafi uszczęśliwiać innych. Podobna do niej jest Camille, introwertyczna bohaterka Po prostu razem, która pokonuje strach przed życiem i zmienia na lepsze siebie i swoje otoczenie. Przyglądanie się tej metamorfozie wzrusza i uwrażliwia, bo pozwala na nowo odkryć tajemnice ludzkich emocji. Film Berri?ego jest pełną czułości i melancholii humanistyczną opowieścią o tym, jak człowiek dorasta do przyjaźni, miłości i odpowiedzialności za drugiego człowieka. Reżyser pokazuje, że złe rzeczy, które miały miejsce w przeszłości, nie znikają za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. By się z nimi uporać, potrzebny jest czas, wysiłek i drugi człowiek. Film Berri?ego ma jeszcze tę zaletę, że w melancholijny, ale i pełen czułości sposób rysuje więź łączącą starą, żegnającą się z życiem kobietę z młodymi ludźmi: wnukiem, jego przyjacielem i narzeczoną. Miłość, zrozumienie, troska, opieka ? to najlepsze, co człowiek może dać drugiemu człowiekowi. I o tym przypomina Berri w swoim poruszającym filmie.
Postaci
Bohaterami Po prostu razem jest troje młodych ludzi: Camille, Franck, Philibert i jedna niedołężna stara kobieta: Paulette. Choć dzieli ich niemal wszystko, podejmują trud stworzenia jednej rodziny. Kochającej się i wspierającej, bo? powstałej z wyboru, a nie z więzów krwi. Gigantyczne mieszkanie w zatłoczonym centrum Paryża staje się oazą, miejscem, w którym można wylizać się z ran i na nowo uwierzyć, że świat bywa piękny. Camille (Audrey Tautou) Jest krucha niczym porcelanowa figurka, izoluje się od świata i robi wszystko, by stać się niewidzialna. Liczy, że wtedy już nikt nigdy jej nie zrani. Równocześnie, choć ukrywa to przed sobą, patrzy na wszystko, co ją otacza z czułością i chce odnaleźć swoje miejsce i dobrych ludzi, którzy by ją pokochali. Pracuje jako sprzątaczka. Odkurza, wyciera biurka, opróżnia kosze. Wszystko po to, by się zmęczyć, zapomnieć o przeszłości, nie podejmować walki o siebie i swój wielki talent malarski. Pracuje w nocy, śpi w dzień, nikogo nie widuje, z nikim się nie przyjaźni. I tylko po spotkaniach z uzależnioną od leków matką pali coraz więcej? Pewnego dnia w przypływie sympatii do świata zaprasza do swojej maleńkiej mansardy oryginalnego, chorobliwie nieśmiałego sąsiada, Philiberta. Niezobowiązująca wizyta staje się początkiem wielkiej przyjaźni. Oboje odkrywają, że człowiek może stać się dla drugiego człowieka nie tylko źródłem bólu, ale i wielkiej radości. Niby prosta myśl, ale oboje zapomnieli już, jak to jest. On dba o nią, opowiada jej niezliczone historie, uśmiecha się, po prostu jest. Dzięki nieśmiałemu sąsiadowi z dnia na dzień Camille staje się weselsza i wraca do rysowania ? ulubionego sposobu podpatrywania rzeczywistości i mówienia o niej. Philibert (Laurent Stocker) Pochodzi z arystokratycznej rodziny. Wie wszystko na temat historii Francji i jej wielkich rodów, a w dodatku potrafi o tym pasjonująco opowiadać. Tylko podczas snucia błyskotliwych, często żartobliwych historyjek nie jąka się. Sprzedaje pocztówki, choć, zdaniem rodziny, jako arystokrata i absolwent Sorbony powinien uprawiać jakiś konkretny, szanowany zawód. Świadomość, że bliscy wstydzą się za niego, utrudnia mu kontakt z otoczeniem. Zajmuje wielkie mieszkanie po swojej ciotecznej babce, z mnóstwem zabytkowych bibelotów ? pamiątek rodzinnych. Dzieli je z wiecznie nieobecnym współlokatorem, Franckiem. Do czasu spotkania z Camille jest samotny, zagubiony, pełen kompleksów. Widząc jej zainteresowanie i sympatię, otwiera się, uspokaja. Jego pasją i sposobem na przezwyciężenie nieśmiałości staje się teatr. Stojąc przed publicznością, pokazuje, że stać go na dystans, autoironię, szczerość. Przestaje się bać. Franck (Guillaume Canet) Wybuchowy, odpychający, niedbały. Taki jest w domu, do którego przyprowadza ciągle inne kobiety. Przeobraża się, gdy gotuje. Wtedy znika jego napięcie. Kuchnia jest jego żywiołem. W restauracji, gdzie pracuje, wszyscy twierdzą, że ma przed sobą wielką przyszłość. Po pracy, by rozładować stres i zapomnieć, że jest niezadowolony ze swojego życia, wsiada na motor. Ma coraz więcej kłopotów. Musiał umieścić ukochaną babcię, która go wychowała, w domu starców. Jest wściekły na siebie, bo unieszczęśliwił ją ? jedyną osobę, która go kocha. Gdy Philibert pozwala zamieszkać Camille w ich mieszkaniu, jest wściekły. Ona jest fascynująca, porażają go jej rysunki, ale przywykł do innych dziewczyn, dlatego nie może się z nią porozumieć. Czuje się głupszy od niej i Philiberta, dlatego drażnią go ich popisy erudycji. Równocześnie przeczuwa, że ta filigranowa, tajemnicza kobieta stanie się dla niego ważna, najważniejsza? Gdy to odkryje, przekona się, że świat może być przyjazny, a on nie musi dalej ukrywać swojej dobroci za grubym pancerzem szorstkiego amanta. Paulette (Françoise Bertin) Miała trudne życie, ale jest pogodna i ma cięty język. Na stare lata został jej własny dom i wspaniały, pielęgnowany z pietyzmem ogród. A także ukochany wnuk, Franck, którego wychowała po tym, jak wyrzekła się go jej córka. Ale on mieszka daleko, w samym Paryżu. Choć starała się nie przyznawać do tego, że coraz gorzej sobie radzi, trafiła do szpitala, a później do bezdusznego domu starców. Franck odwiedza ją wprawdzie co poniedziałek, ale ona czeka na niego przez cały tydzień. Cały bardzo długi, smutny tydzień. Staruszka uwielbia Camille. Między tymi dwiema, tak różnymi wiekiem, kobietami rodzi się wspaniała, silna więź; dzięki niej młodsza radzi sobie z przezwyciężaniem traum, starsza ? oswaja śmierć.
Głosy prasy
To film w sam raz na jesień. Urocza historyjka, świeża i niewinna, pełna czystej radości. Marie-Noelle Tranchant, "Le Figaroscope" W tym filmie próżno doszukiwać się uszczypliwości. Obserwujemy dążenie czwórki bohaterów do pełnej harmonii. Udało się to przedstawić lekko, z czułością, wrażliwością i dużą dozą empatii. Jean-Luc Douin, "Le Monde" W rodzącej się relacji między bohaterami jest coś niezwykle poruszającego, co wyraźnie dociera do nas z ekranu i sprawia, że widz - odbierając takie wrażenia - ma ochotę włączyć się do akcji. Pascal Merigeau, "Le Nouvel Observateur" Laurent Stocker (...) wzrusza w roli człowieka niezwykle nieśmiałego, który w teatrze odnajduje poczucie własnej wartości. Jego subtelna gra aktorska - podobnie, jak praca jego partnerów - przyczyniła się do powstania świetnego filmu. Caroline Vie, "20 minutes" Od czasu do czasu pojawia się na naszych ekranach film odmienny od wszystkich pozostałych, a niezwykłość ta polega na zapomnianej już nieco chęci przedstawienia szczęścia (...), i to właśnie przypadek "Po prostu razem". Pierre Varasseur, "Le Parisien" W tej świetnie pomyślanej komedii z każdego niemal kadru przeziera miłość. Florence Ben Sadoun, "Elle" "Po prostu razem" to film, w którym czuje się radość życia, nawet w stosunku do śmierci i w kwestii nietrwałości ludzkiego ciała; radość ta potwierdza, że szczęście jest możliwe, że można na nie trafić, oswoić je i zyskać tym samym wiarę w siebie. Jean A. Gili, "Positif"
Wywiad: Guillaume Canet w rozmowie z Leo Haddada
Kim Pan właściwie jest? Młodym amantem z filmu "Po prostu razem", czy raczej utytułowanym reżyserem, któremu sławę przyniósł nagrodzony Cezarami thriller "Nie mów nikomu". - Nie rozdzielam tego. Jestem po prostu kimś, kto kocha kino. To wszystko. W aktorstwie i w reżyserii chodzi przecież o to, by opowiedzieć pewną historię. Różne są tylko środki, ale cel jest jeden. Na samym początku dziejów kina bywało podobnie. Tak działali Max Linder czy Charlie Chaplin: opowiadali swoje historie i nikomu nie przyszłoby do głowy rozróżniać ich funkcji reżyserskich i aktorskich. Po prostu robili dobre kino, koniec, kropka. Jest wielu świetnych reżyserów, którzy są dobrymi aktorami i na odwrót. Zdarzają się też wśród reżyserów kiepscy aktorzy. W filmie Claude?a Berri?ego wydaje się Pan pewniejszy siebie, niż dotąd. To efekt sukcesu, jaki odniósł film "Nie mów nikomu"? - Tak. Wyreżyserowałem swój drugi film, angażując w tę pracę mnóstwo sił twórczych; zmieniło to sposób, w jaki postrzega się moją osobę w środowisku. Potwierdziłem tym moją wartość i w pewnym sensie zmieniłem efekt, jaki wywołała moja rola w filmie "Niebiańska plaża". Rola, która pomogła mi, a równocześnie przyćmiła wcześniejsze dokonania, z których byłem naprawdę dumny, jak choćby kreacja w filmie "Je regle mon pas sur le pas de mon pere". W ostatnim czasie stałem się dojrzalszy, nauczyłem się lepiej wybierać role. Do każdej z nich podchodzę indywidualnie. Kiedyś opierałem się głównie na scenariuszu i radach reżysera. Kiedy sam zająłem się reżyserią - nauczyłem się silniej angażować w odgrywane przeze mnie postaci i w opowiadane przez nie historie. Nie waham się już sugerować zmian, wprowadzać poprawek, a wręcz uzależniam od tego decyzję, czy zagrać w danym filmie... Koniec końców, zapewne odbija się to także na ekranie. Od tej pory wszystko, co robię w filmie, jest dla mnie bardziej spójne. W efekcie stał się Pan bardziej wymagający. - Z pewnością. Teraz lepiej umiem czytać scenariusz i rozmawiać o nim; przyznaję sobie prawo powiedzenia: "Tak, ale...". Wcześniej nie odważyłbym się na to. Czułem się zbyt niedojrzały, by zasugerować reżyserowi, że być może się myli. Czy sądzi pan, że Ventura [Lino, przyp. tłum.] czy Gabin [Jean, przyp. tłum.] zgodziliby się grać jakieś niespójne wewnętrznie postaci? To przychodzi z czasem, trzeba nabrać pewnego doświadczenia w pracy. Z drugiej strony, podobnego nastawienia oczekuję także od moich aktorów, w filmie, który sam reżyseruję. Daje się odczuć, że zaczyna Pan naprawdę kontrolować swoją karierę. - To możliwe, chociaż nie deprecjonuję niczego, co robiłem wcześniej. Nie znajdzie pan wielu facetów z mojego pokolenia, którzy graliby u Żuławskiego, Chereau czy Schatzberga... Teraz jednak mam wrażenie, że robię filmy tak jak lubię naprawdę, z dużym zaangażowaniem. W filmie "Po prostu razem" grana przez Pana postać nie budzi początkowo wielkiej sympatii... Widać bardzo wyraźnie, że stara się Pan nieco uciec przed syndromem "miłego chłopaka", ta formuła ciągnie się za Panem od samego początku. - Mam wrażenie, że jestem raczej łobuzem niż aniołem. Wydaje mi się ponadto, że niełatwo jest zagrać postać nazbyt odmienną od siebie samego... Mam dość silny charakter, nie daję sobie w kaszę dmuchać. Jestem też uparty, dużo wymagam od samego siebie i od innych. Role w filmach to często romantyczni amanci, którzy są mi raczej obcy. To postaci zbyt gładkie i płaskie, jak śmierć (pokazuje ręką płaską linię w EEG, przyp. red.). Niech to, zaczynam mówić, jak Jean-Claude Van Damme.... Film "Po prostu razem" ma nieoczekiwanie melancholijną głębię, jest odległy od bajkowego hymnu o szczęściu, czego się niektórzy wcześniej obawiali... - Ten film jest naznaczony pewnym cierpieniem. Zanim zaczęliśmy zdjęcia Claude Berri miał poważne problemy ze zdrowiem. Miało to wyraźny wpływ na atmosferę na planie. Praca przy zdjęciach naznaczona była silnymi emocjami, co przebija się też na ekranie. To piękny i odważny film, dlatego cieszę się, że w nim zagrałem. Do tego moją filmową towarzyszką jest Audrey Tautou. Czego chcieć więcej?
Pobierz aplikację Filmwebu!
Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.